środa, 26 października 2011

Pierwszy listopada

| | 1 komentarze
Z okazji nadchodzących świąt oraz felietonu opublikowanego przez Panią Profesor Magdalenę Środę na łamach Gazety Wyborczej - popełniony przeze mnie tekst sprzed trzech lat, w podobnym klimacie. 



Gdy idę długą aleją prowadzącą ku wejściu na największy lubelski cmentarz, zaczyna zmierzchać. W nozdrza uderza mnie intensywna, charakterystyczna woń, która w niczym jednak nie przypomina zapachu dymu z płonących na grobach zniczy.
Jest to woń prażonej kukurydzy.
Zaskoczona, mijam kolejne stragany, w założeniu mające zapewniać słabo zaopatrzonym zapominalskim rodzinom zmarłych dostęp do zniczy i wymyślnych wiązanek. Co drugi jednak oferuje różnorakie cukierki, żelki we wszystkich dostępnych na rynku smakach, kształtach i barwach, watę cukrową, gofry, rurki z kremem... Wrażenie, że znalazłam się na hucznie obchodzonym odpuście pieczętuje widok mężczyzny sprzedającego słodkie szczypki w wielu wersjach kolorystycznych. Mają wzięcie, szczególnie wśród kilkulatków ganiających się beztrosko ze święcącymi tęczowo plastikowymi pistoletami (które, swoją drogą, rodzice zakupili im na stoisku rozłożonym pod budynkiem zakładu pogrzebowego „Styks”) w zmarzniętych małych dłoniach. Migających różnobarwnie gadżetów jest tu zresztą znacznie więcej, a rozchodzą się jak świeże bułeczki. Nic to, myślę. Wyrosną z tego. Parę kroków dalej znajduje się wypożyczalnia czterokołowców. Świetny pomysł, mówię do siebie w duchu. Wreszcie starsi ludzi, którym z trudem przychodzi poruszać się o własnych nogach, będą mogli spokojnie dotrzeć na groby bliskich porozrzucane w wielu zakątkach tej ogromnej nekropolii. Przekraczam wraz z tłumem bramę główną cmentarza. Niestety, od razu dostrzegam, jak szczytną ideę pojazdów czterokołowych splugawili młodzi rodzice, szastający gotówką dla spełnienia wszelkich zachcianek swoich pociech. Oto po głównej alei cmentarza ścigają się w tych małych samochodzikach na oko pięcioletnie dzieci, śmiejąc się przy tym do rozpuku i pojadając popcorn.
Wzdychając ciężko, kieruję się na grób prababci. Zapalam zwyczajną szklaną świeczkę i ustawiam na grobie niewielką doniczkę ze skromną białą chryzantemą. Jak biednie i niepozornie wyglądają one w porównaniu z ogromnymi wiązkami sztucznych kwiatów i plastikowo-pseudozłotymi zniczami na sąsiadujących grobach! Hitem tegorocznego święta zmarłych są jednak mrugające żywymi kolorami ceramiczne aniołki, które można spotkać na co trzecim nagrobku. Wszystko to „made in China” i niesamowicie kiczowate.
Powoli opuszczam cmentarz przy wesołym akompaniamencie saksofonisty w średnim wieku i z zapachem gofrów unoszącym się w powietrzu. Budka z hot-dogami i maszyna do robienia waty cukrowej, okupowane przez zziębniętych rodaków składających wizytę na cmentarzu dobitnie ukazują mi okrutną prawdę – oto staję się świadkiem przeistaczania się refleksyjnej pierwszolistopadowej uroczystości w radosny odpust, gdzie nie ma miejsca na wyciszenie, zatrzymanie, w kolejną okazję do wznoszenia toastów z rodziną w całym kraju. (Fakt zatrzymania na polskich drogach tylko do niedzielnego południa dziewięciuset siedemdziesięciu sześciu pijanych kierowców tylko przygnębiająco potwierdza tę teorię.) Czyżby to wszystko pod wpływem coraz huczniej u nas obchodzonego szalonego, importowanego zza Wielkiej Wody Halloween? Ależ nie, nie, skąd, nas wcale nie dotyczy amerykanizacja...
A już jutro w telewizji pojawi się ukochana reklama-zwiastun Bożego Narodzenia „Coca-Cola: coraz bliżej święta!”. Merry Christmas.

1 komentarze:

  1. O tempora! O mores! No nie...?

    Współczesne obyczaje nakazują świadomość śmierci oswajać wszelkimi dostępnymi metodami, leczy się psychiatrycznie ludzi w żałobie, zakłady pogrzebowe wyręczają ludzi w obrządkach wokół zmarłego (polecam "Six Feet Under"). Jeśli trzeba, przekroczy się też bez wahania granice przyzwoitości. Skrupuły miękną, gdy jeden sprzedawca idzie za przykładem drugiego. Metodą małych kroków zamienimy cmentarze w jarmarki i tylko czasem ktoś spojrzy na te dziwnie szare, granitowe płyty, by stwierdzić, że należy je pofarbować na sympatyczniejsze kolory, żółty chociażby.

    Więcej, ciągle wyzwaniem dla mojej wyobraźni jest sąsiedztwo Plazy Lublin z cmentarzem na Lipowej. Czy to taka zmaterializowana metafora? Od Racławickich idąc, przez Plazę na cmentarz? Wnioskując z tego mojego i z Twoich spostrzeżeń, chyba żadna inna lubelska ulica nie "komentuje" lepiej konsumpcjonizmu i rozpowszechnionego stosunku do śmierci...

    Pozdrawiam,
    Twój nowy czytelnik, i już-nie-tak-nowy znajomy
    Marcin Ł.

    OdpowiedzUsuń

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance