Więc jeśli Wam też leniwie i pijecie kawę - zapraszam do lektury.
***
Każdy zegar wskazuje inną
godzine, ale żaden nie wskazuje poprawnej. Mieszkanie mojej babci na Kleeberga
aktualnie stoi puste w związku z corocznym firlejowskim wywczasem właścicielki.
Kontrolę nad domem przejęły zatem rzeczy, wierni przyjaciele matki mojego ojca.
Wielkie meksykańskie sombrero przywiezione kilkanaście lat temu z Hiszpanii.
Mnóstwo sztucznych kwiatów sprytnie i zgrabnie oplatających rury ciepłownicze,
szpetną starą ramę lustra i spore pękniecie w niepewnej żółtej farbie na
ścianie. Porozrzucane niedorozwiązane krzyżówki, plany kolejnych haftów
(Christus regem, pojawia się na zdecydowanej większości wzorów, chociaż urocze
serwetki nie dają za wygraną; aktem traktatu pokojowego okazuje się tu serwetka
z Jezusem). Zwiędnięty doszczętnie bukiet z goździków – prawdopodobnie zawędrował
tu z okazji Dnia Matki. Barek pełen domowego alkoholu (śliwkówka pierwsza klasa
– wasze zdrowie!). Otwarta gorzka jak codzienne szare życie emerytki z kotem
czekolada. Zakurzony telewizor między pustymi wazonami – nie ma już zbyt wielu okazji
do przyjmowania kwiatów, a dwójka (w zasadzie – trójka, hm) dzieci sama tych
szklanych skorup nie zapełni. Na środku pokoju przedłużacz z trzema wolnymi
gniazdkami czuwającymi w gotowości do nawiązania łączności ze światem. Brudna
ściereczka w kwiaty na ażurowym obrusie – pewnie coś się wylało; często się
wylewa. Dwie żółte świeczki z baziami, bo przecież Wielkanoc była tak
niedawno... Ostatnio wszystko wydaje się niedawno. Komplet starodawnych
filiżanek i kieliszki do wszelkiego rodzaju alkoholu za niedomkniętym szkłem. Cicha
sypialnia. Tu rzadko otwiera się okno, żeby zgiełk samochodów z Andersa i
Turystycznej nie zechciał przypadkiem wpaść i zostać na dłużej. Drapak dla kota
na środku pokoju, bo kot wreszcie zaczął odwiedzać inne przestrzenie mieszkania
niż ciemne kąty i szuflady. Sporo książek, głównie popularnych romansideł z
promocji w Reader’s Digest, ale też dzieła zebrane Sienkiewicza, tomów
siedemnaście, i Mickiewicza, tomów trzy
(docelowo powinny być cztery, ale jeden pożyczyłam jakoś na początku liceum i
zapomniałam oddać). Gdzieś między tymi tomiszczami podręcznik do esperanto, bo
będąc młodą dziewczyną, babcia doświadczyła głębokiej fascynacji ideą
Zamenhofa. Przy samym łóżku obok lampki nocnej ustawionej na pomysłowo
ozdobionym w duchu „zrób coś z niczego” pudełku po butach „Przeminęło z wiatrem”,
tomów trzy, i niezidentyfikowana książka Dołęgi-Mostowicza. Dzieło Margaret
Mitchell, tym razem w wersji kinowej na DVD, o półkę wyżej, podobnie jak kasety
magnetofonowe skazane na powolną śmierć, bo zdecydowanie nie znajdzie się tu
odpowiedni odtwarzacz. Drewniana drapaczka do pleców z wypalonym napisem „Zakopane
2003”, z czasów F. i wczasów PKP. Na ścianie zdjęcia starszych wnucząt, dziwnie
i zaskakująco moja fotografia z komunii jest na samym środku. To pewnie nic nie
znaczy, ale dziś dorabiam sobie ideologię dla własnych potrzeb. W papierowym
pudełku po czekoladkach z Solidarności skrawki materiałów i przybory do szycia,
a dokładnie naprzeciwko ohydna i kiczowata stara waza służąca za puzderko na
biżuterię. Zabawki kota to tu, to tam. Zafoliowany koszyk muszelek made in
Bangladesh – typowa pamiątka z wczasów nad Bałtykiem. Maszyna do szycia w
ciężkim, mocarnym pudle na składanym biurku, śladzie po dawnych czasach, kiedy
ten pokój zajmował P. Jak przez mgłę pamiętam go robiącego tu długaśne ściągi,
czemu wszyscy się dziwiliśmy, bo jeszcze nie chodziliśmy do szkoły. Niedługo
potem poszliśmy i przestaliśmy się dziwić. Kolorowo ilustrowana książka z
przepisami na nalewki, idealna lektura na deszczowa popołudnia na werandzie w
lesie – czemu więc została tutaj? Przedszkolne korale z pomalowanego
plakatówkami makaronu, wyprodukowane najprawdopodobniej przez Ł., bo ja nigdy
nie byłam dobra w te klocki. Absolutny hit – ekranizacja „Kłamczuchy” na VHS!
Rarytas, bo to przecież jedyna ekranizacja, na jaką zgodziła się Małgorzata
Musierowicz.
A gdy wychodzę, jeszcze Puzzle
1000 kawałków, których chyba nikt w tym mieszkaniu nawet nie próbował ułożyć.
Cóż poradzę, kiedy wolę układać inne, zamierzenie czy niezamierzenie, z lepszym
czy gorszym skutkiem. Wyraźnie zapodziało mi się kilku kawałków – na przykład,
gdzie podziało się zdjęcie D., Nigeryjki, którą babcia otoczyła opieką w ramach
Adopcji Serca? Oprawione w najładniejszą ramkę, zawsze budziło naszą zazdrość.
W łazience nie ma nieśmiertelnych ciężkich perfum Celine Dion. W ogóle nie ma
żadnych perfum. A laurki z milionów dni babć, imienin i świąt? Kolekcja wygasła
wraz z naszym zapałem odwrotnie proporcjonalnym do wieku, ale dawniej była
imponująca. Czy już ją przemielono na papier toaletowy?...
Papier toaletowy, chleb i ser
żółty. Następna stacja – sklep wielobranżowy.
Czas wracać do domu. Przyszłam
tu tylko podlać kwiatki.
Lublin,
15 czerwca 2012
podziw, zazdrość, duma. ładny kawałek tekstu.
OdpowiedzUsuńI przerażające, wiecznie grające radio w łazience, którego dźwięki ledwo dotykają ucha, jak własne myśli. Czas wracać do domu. Przyszedłem tu tylko posiedzieć ze znajomymi przy piwie ;)
OdpowiedzUsuńIberoam. + "Dwanaście stacji", naraz, prosto z Lublina! Opole i Ameryka Łacińska w najbardziej bezrobotnym (dużym) mieście w Polsce!
OdpowiedzUsuń