wtorek, 8 października 2013

obrazki z przedmieścia vol. 1: kosz

| | 1 komentarze
(Jeśli masz niski próg tolerancji dla grafomanii, nie czytaj tego tekstu. Nie będzie tu nic o Nike dla Joanny Bator, w zasadzie nie będzie tu nic o niczym. Nie pozdrawiam, bo jestem chora.)

***

Kosz stoi samotnie.
Stoi i jest prawdziwym symptomem jesieni, oznaką niezaprzeczalną i nie do obalenia. Gdyby był to chociaż kosz pełen jabłek, śliwek czy orzechów. Kosz wiklinowy, jeszcze próbujący uchwycić w ciasnych ciepłych splotach ostatnie podrygi lata, promienie wyższego słońca. Albo – jeśli to zbyt zuchwałe życzenie – kosz na śmieci niczym róg obfitości na miarę naszych czasów: żeby się z niego wylewały różnokolorowe papierki po Kit-Katach i Snickersach, po Lays'ach, prażynkach paprykowych i agreście w czekoladzie, szklane i plastikowe butelki z misiami z jednej, a kolorowankami z drugiej strony etykietki, artystycznie zdobione paczki po mentolowych papierosach (które miały zniknąć, ale zostają). Żeby było w nim życie, niezbity dowód na istnienie życia na przedmieściu. Żaden z tych koszów nie jest jednak koszem, który stoi. Ten – banalny i odrapany obiekt służący do uprawiania sportu, któremu posłużył nawet za podstawę słowotwórczą nazwy – nie jest pełen niczego poza obojętnością. Z racji swojej anorektycznej powierzchowności automatycznie wzbudza dreszcz, potęgowany jeszcze przez niesprzyjające warunki atmosferyczne. To, co było zaletą i swoistym magnesem jeszcze miesiąc temu – dobre proporcje, nienaganna figura, kolorowa siatka ze sznureczków jak naszyjnik zwieszająca się z obręczy i przywodząca na myśl boiska NBA – dziś już nie pociąga. W słońcu wszystko wygląda lepiej, ta modna chudość sprawia, że kosz staje się wtedy celebrytą, jest uwodzicielski i zabawny, rozchwytywany przez okoliczne dzieciaki wypełniające pustkę upartymi rzutami. Kauczukowa skóra piłki zmysłowo ociera się o tablicę, o chłodny metal okręgu stanowiącego centrum i kosz wie, że ktoś go dostrzega, ktoś go potrzebuje. Może i obszedłby się bez jego obecności, ale nawet nie próbuje – to musi świadczyć o pewnym przywiązaniu. Te idylliczne obrazki szybko tracą wyrazistość, by w końcu zupełnie się rozmyć. Wraz z krótszymi dniami smutnej pory na „j” nadchodzi arktyczne powietrze, złowroga wilgoć, katar, grube kurtki i dziesiątki zadań z matematyki na jutro. Bardziej zaborczy staje się ekran ciekłokrystaliczny, podczas letnich miesięcy zgodnie dzielący się zainteresowaniem młodzieży z koszem. Anemiczny, patykowaty stoi teraz jak niewidzialny między połową bliźniaka a pomalowanym na beżowo eleganckim domem z katalogu. Obnażony i upokorzony, tekstylna biżuteria została wszak przez praktycznych i zapobiegliwych graczy schowana głęboko w szafkach garażu gdzieś między słoikiem z gwoździami a silnikiem od odkurzacza, żeby powrócić w chwale najwcześniej pod koniec marca. Jedyną, choć marną, pociechą jest fakt, że i tak nikt tego nie zauważy – razem ze zmianą pory roku zmienia się zupełnie ostrość widzenia. Przygaszone jesienne kolory z niektórymi obiektami obchodzą się tak bezlitośnie, że zdają się one kompletnie zlewać z otoczeniem. Kosz mój samotny to jeden z takich mimowolnych październikowych kameleonów.
Stoi więc i będzie tak stał w szare popołudnie i w noc listopadową rzewnie płaczącą nad jego postępującym zanikaniem, które osiągnie swoje apogeum podczas ferii zimowych.
Przechodniu, powiedz tacie...

1 komentarze:

  1. Just c'mon, jaka grafomania! Mam tylko nadzieję, że nie przyznajesz się na razie, ale coś piszesz w jakimś tajnym wordowskim pliku!

    OdpowiedzUsuń

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance