sobota, 30 listopada 2013

raz, dwa... pięć, siedem... czy mnie słychać?

| | 1 komentarze
Ostatnio pilnie uczę się włoskiego. W tym celu wstaję co tydzień o piątej rano, podziwiam Turkę wyglądającą o tej porze jak Wichrowe Wzgórza, słucham Pei przez całą czterdziestominutową drogę na uczelnię, po czym wypijam kawę i załamuję ręce: che noia, jak nudno!. Kiedy inni dukają odmianę być i mieć i nie potrafią pojąć, do czego to wszystko służy, my z Piotrem zachowujemy olimpijski spokój i wypełniamy zadania z kolejnych rozdziałów. W najbliższym tygodniu nauczymy się czasu przeszłego prostego i wyprzedzimy grupę o dwie jednostki. Samokształcenie. Moje rozbuchane, dygresyjne wstępy przerastające część zasadniczą kiedyś się zemszczą. Ale nic to. Wszystko to piszę tylko w jednym celu: żeby Wam z włoska, z pasją, gorąco, głośno, gestykulując i przeżuwając pizzę prosciutto zakomunikować, iż
la donna è mobile!
I ja również, jako donna, zmienną jestem, dlatego weekendowy po długim wypoczynku w kokonie przepoczwarza się w Panią Browary. Nie musicie być zachwyceni. Pani Browary też będzie molto molto mobile, czasem coś z siebie wyrzuci, czasem to będzie o skokach, czasem o języku, czasem o literaturze, filmie albo o niczym - albowiem chodzi ona w patchworkowych sukniach i lubi oglądać świat przez kalejdoskop. Co wyjdzie - zobaczymy. 

(Tak, odświeżam bloga w momencie, kiedy moja praca z romantyzmu liczy 0 (słownie: zero) stron, a deadline jest za dwa tygodnie. Pojęcie deadline'u dawno już nie miało tak dosłownego wydźwięku. W sumie to hehe.)

Dwa miniteaserki tego, co chciałabym napisać tu właśnie, na tym jasnym, w najbliższym czasie:

1) Próbowaliśmy z tatą rozkminić, jak po polsku brzmiałoby imię Jerneja Damjana. Rodziciel bardzo intuicyjnie rzucił, że może Jarek... Jakież było nasze zdziwienie, kiedy odkryliśmy, że Jernej to słoweńska wersja Bartłomieja... Jeszcze większe - popularnym skrótem tego imienia okazuje się Nejc; a więc Jernej Damjan i Nejc Deżman to po prostu dwa słoweńskie Bartki!

2) Nieco ponad miesiąc temu na Targach Książki w Krakowie nabyłam Miedzę Andrzeja Muszyńskiego - zbiór opowiadań w pewnym stopniu nawiązujący do Opowieści galicyjskich Stasiuka. O czym? Mówi się, że o prowincji; a według mnie raczej o wielkiej tęsknocie za rzeczami bezpowrotnie minionymi. Za zapachami, smakami, widokami dzieciństwa. Za wsią w dawnej, prawdziwej postaci, która dogorywa, skolonizowana przez mieszczuchów. Za innym spojrzeniem na życie. Na ostatnie momenty andrzejowych imienin jeden z licznych fragmentów przeze mnie zakreślonych:
Kupiłem ostatnio drogą lunetę i patrzę w niebo. Szukam w nim życia, bo tu go zabrakło.
Najlepsza książkowa inwestycja tej jesieni. O Tochmanie nie napiszę, bo zniszczył mi życie.


Nie będę się rozpędzać z tymi zapowiedziami, bo ich potem nie zrealizuję i co będzie, stanę się niewiarygodną autorką. Noł łej. 

Jeśli nie macie innych planów na najbliższe 24 godziny swojego życia, możecie je spędzić na przykład na http://24hoursofhappy.com/, gdzie znajduje się dobowy teledysk Pharrela do piosenki, która zainspirowała mnie do kilku ostatnich działań. Albo kupcie czapkę od Piotra Żyły - moja już w drodze do paczkomatu. Albo po prostu pomóżcie dzieciom przetrwać zimę - jutro zbiórka uliczna. Dobrej niedzieli, stay tuned!

1 komentarze:

  1. Katty, jesteś normalnie niemożliwie cudna! Pisz dużo, ja Cię proszę!

    O.

    OdpowiedzUsuń

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance