wtorek, 21 stycznia 2014

Andrzej II Wiejski albo tren dla wsi polskiej - recenzja

| | 0 komentarze
Siemacie,
można powiedzieć, że na moim blogu odbył się przedwczesny Wielki Post (prawie, bo bez dwóch dni). Kto powiedział, że będzie łatwo...

Nie mam w zanadrzu nic specjalnie ciekawego, ale wywiązuję się z obietnicy i wrzucam recenzję Miedzy Muszyńskiego. Jest sztywna i nienajwyższych lotów, ale bądźcie wyrozumiali, drodzy Czytelnicy - napisałam ją na zaliczenie. W sumie i tak powinniście się cieszyć, że nie piszę o skokach* :D

Smacznego, dokładka po sesji!

***



Ostatnia dekada na polskim rynku książki należała bez wątpienia do Wydawnictwa Czarnego. Nie opieram się w tej opinii na konkretnych danych statystycznych. Obserwacja rankingów popularności prowadzonych przez portale literackie czy choćby preferencji czytelniczych znajomych musi jednak prowadzić do wniosku, że Czarne zostawia konkurentów w tyle. Doczekało się nawet sporej grupy „psychofanów”, którzy w zasadzie nie sięgają po pozycje spoza jego oferty. Tu swoje dzieła wydają gwiazdy polskiego reportażu – by wspomnieć tylko Wojciecha Tochmana, Mariusza Szczygła czy Jacka Hugo-Badera; tu debiutowały tegoż gwiazdy wschodzące, jak Filip Springer czy Maciej Wasielewski. Wielu wielbicieli literatury non-fiction spod czarnego szyldu zdaje się czasami zapominać, że to nie wszystko, co mogą tam znaleźć. Seria „Reportaż” przyćmiewa często prawdziwe perełki.

Tak właśnie stało się z Andrzejem Muszyńskim, który w roku 2013 opublikował w Czarnym swoje dwie książki. Pierwsza z nich, Południe, zbiór reporterskich refleksji z podróży po półkuli południowej, dotarła do dość szerokiego audytorium, ale nie spotkała się z entuzjastycznymi recenzjami. Jako część wspomnianej już wyżej serii reportażowej została jednak przynajmniej dostrzeżona. Prozatorski debiut Muszyńskiego, Miedza, nie miał tyle szczęścia.

Miedza to książeczka drobna, mieszcząca zaledwie dziewięć krótkich opowiadań, które połączył temat prowincji. Prowincji rozumianej szeroko i niejednoznacznie; prowincji, która jest raczej stanem ducha niż przestrzenią. Między wierszami tych małych form czai się pewien żal, pewna tęsknota za wsią, która zatraciła swój dawny charakter i już tylko nieliczni pamiętają, jak było przecież zupełnie niedawno. To próba ocalenia okruchów wsi zapamiętanej z dzieciństwa. Klimat tych opowieści budują barwne szczegóły, drobiazgi, zazwyczaj prozaiczne, które tkwią w pamięci jak drzazgi – na przykład wychodek za stodołą czy ogromny słoik ogórków kiszonych. Muszyński pisze melancholijnie, ale nie naiwnie; czasami wręcz poetycko, ale nie popadając w egzaltację. Obrazom, które kreśli za pomocą barwnego języka, towarzyszy głęboka refleksja nad charakterem polskiej prowincji.

Zamieraniu kultury wiejskiej winne jest według niego przede wszystkim miasto – mieszkańcy wsi masowo emigrują do miast w poszukiwaniu lepszego życia, „miastowi” zaś sprowadzają się na wioski, by żyć wygodniej i spokojniej, tak naprawdę stylu życia nie zmieniając. Ci ostatni burzą jednak odwieczny porządek panujący na wsi – poczynając od topografii („zamknął się w swojej willi”, „po co mi tu bruk, asfalt?”), przez lokalne zwyczaje (wszak nikt już nie chadza w soboty na imprezy pod lasem, jak w opowiadaniu Kundel. Dziennik czwartoligowca), na stosunkach międzyludzkich skończywszy. Ale i emigranci ze wsi nie mają lekko – bo, czemu wyraz daje Muszyński w każdym ze swoich opowiadań, kto wychował się na prowincji, ten w pewnym sensie nigdy od tej prowincji nie ucieknie. Bo w głębi duszy wcale tego nie pragnie. Bo raj dzieciństwa wydaje się najbezpieczniejszą przystanią, „łanem niespieszności”. Pojawia się jednak rozdźwięk między tym, co we wspomnieniach, a stanem faktycznym. Na ławkach pod chałupami nie siedzą już sąsiedzi – ba, nie ma już chałup, nie ma już nawet sąsiadów. Wieś stała się „miastowsią” - przestrzenią od metropolii różniącą się już tylko rodzajem zabudowy i mniejszym natężeniem ruchu pojazdów mechanicznych. Wieś odchodzi, przemija, przegrywa. Bohaterowie większości opowiadań to ludzie dojrzali, po przejściach, starcy (czasem tylko duchowi), których prostoduszność i nieskomplikowane podejście do życia zestawia się dla kontrastu z poukładaną i racjonalną, ale i brutalną „kulturą miejską”. Doskonale ilustruje ten konflikt opowiadanie Mąka: biedna i zaniedbana wiejska pijaczka umiera po spożyciu pozostawionej na przystanku kokainy, która w jej oczach była po prostu mąką. Wspomniany przystanek wydaje się tu zresztą symbolem portu, z którego wyrusza się na podbój świata: tego bliskiego (sąsiednia wieś), tego upragnionego (miasto), ale i – jak w przypadku Gemeinschaft, nawiązującej do conradowskiego Jądra ciemności mrocznej historii o wędrówce przez kambodżańską dżunglę – świata wielkiego, szerokiego, dalekich krain, które okazują się w gruncie rzeczy podobne do rodzinnych Sosnowic. Ktoś mógłby bowiem zapytać – skąd w tym poukładanym tomiku Kambodża? Autor jednak wie, co robi - wspólnota prowincjonalnych doświadczeń okazuje się niezależna od szerokości geograficznej i kultury, w której wyrastamy. Najważniejszy w tym tekście okazuje się ponadto... powrót do rodzinnych stron i zderzenie własnych doświadczeń ze sposobem, w jaki świat oglądają rodzice: ludzie, którzy całe swoje życie spędzili na wsi. Ten motyw powraca i w innym opowiadaniu – Kundel. Dziennik czwartoligowca to gorzka gawęda o rozczarowaniu, młodzieńczych marzeniach i aspiracjach młodego piłkarza, bezskutecznie studzonych przez rozsądnych opiekunów. Jakże bolesne okazuje się zderzenie ideałów z rzeczywistością...

Nie jest jednak Miedza jedynie społeczną diagnozą – to także, a może przede wszystkim, bardzo osobista refleksja autora nad swoim miejscem w świecie. Akcję opowiadań osadza wszak w swojej „małej ojczyźnie”, we wsiach na pograniczu Jury Krakowsko-Częstochowskiej i Górnego Śląska. Wydaje się, że tym zbiorkiem opowiadań niejako spłaca dług wobec stron, które go ukształtowały; uważnie słucha głosów okolic domu rodzinnego i oddaje głos tym, o których dotąd pisało niewielu. Andrzej Muszyński kontynuuje w pewnym sensie linię zaproponowaną przez swojego imiennika Andrzeja Stasiuka w Opowieściach galicyjskich: pisze cykl opowiadań o kondycji wsi po transformacji ustrojowej, jego bohaterami czyni ludzi nie zawsze rozumiejących zachodzące tam dynamiczne zmiany, chwilami stylizuje język na wiejską gwarę. Perspektywa człowieka młodszego o pokolenie okazuje się jednak zupełnie inna. Realizm magiczny Stasiuka ustępuje miejsca brutalnemu realizmowi Muszyńskiego, który nie daje nam zapomnieć, że debiutował jako reportażysta. Umie patrzeć, umie słuchać i wychwycić najistotniejsze rysy opisywanej rzeczywistości, które zamyka w obrazach prostych, ale przy tym niezwykle intensywnych i barwnych. Mimo iż wydaje je w Czarnym...

***

*Btw, decyzję o zabraniu do Soczi Kubackiego uważam za bardzo słuszną. Kruczku, ufam Tobie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance