piątek, 12 września 2014

Just KUL being cool i kilka innych w pytę rzeczy

| | 1 komentarze
Czołem!

Tak bym chciała być prawdziwym blogerkię, wstawiać na blożka mądre i chętnie czytane przez ludzi notki i robić to regularnie i często... Ale w gruncie rzeczy nie mam zbyt wiele do powiedzenia, a kiedy ludzie nominują mnie do #BookChallenge (w zasadzie jeszcze nie dostałam nominacji, ale zostało to ustalone w kuluarowych rozmowach; są przecieki - w sumie jak Donek został wybrany na szefa wszystkich szefów to też były - taka szczelność w tym rządzie), stwierdzam, że nie czytałam żadnych klasycznych książek, które mogłabym wypisać, a na moim życiu najbardziej zaważyła lektura prowadzonych przez moich wujów w zeszytach o grubych okładkach kronik piłkarskich mistrzostw świata. I Podróży za jeden uśmiech. Oraz przeglądanego raz po raz przy nieco za słodkiej herbacie segregatora ze zbieranymi przez babcię drogą wysyłkową kartami z serii Mój Piękny Ogród. Nie zostałam przez to niestety ogrodnikiem (a szkoda, co okaże się w następnym akapicie), ale w teorii wiem, jak przycinać różanecznik. A przynajmniej wiem, co to jest różanecznik.

Anyway, w poniedziałek oglądałam w Teatrze Telewizji całkiem dobrą sztukę Juliusza Machulskiego pt. Brancz (funny Lublin fact - prapremiera tego spektaklu miała miejsce w naszym Teatrze Starym!). Miałam szczerą chęć napisać jej recenzję, ale Magda S. wie najlepiej, jak jest u mnie ze zbieraniem się do tego typu prac. (Ja naprawdę napiszę kiedyś o tych Związanych... Naprawdę.) Gdybym ostatecznie ją stworzyła, na pewno wspomniałabym, że prosta, jasna scenografia hotelowej restauracji okazała się idealnym tłem dla współczesnej na wskroś komedii o pokoleniowych przepaściach, snobistycznych słabostkach (Martula pałaszująca ostrygi z wykrzywioną buzią - kwint(zaślinienie się)esencja problemu!) i trudnych rodzinnych miłościach. Pewnie napomknęłabym coś o wyrazistych postaciach, o tym, że Stanisława Celińska jak zwykle zawładnęła sceną, a Anna Seniuk w roli walczącej z nieubłaganym czasem Alicji wzruszyła mnie i rozczuliła. I na tysiąc procent poświęciłabym cały akapit Dawidowi Ogrodnikowi, którego, jako raczkujący kinoman, odkryłam dopiero niedawno, oglądając Idę podczas jednego z seansów Miasto Movie Latem pod Teatrem im. Andersena (idealna miejscówa dla kina pod gwiazdami, brawo, Warsztaty Kultury!). Otóż u Machulskiego Ogrodnik grał Olafa, Hiszpana - i zaręczam, gdybyście nie wiedzieli, że to nasz polski chłopak z Wągrowca, uwierzylibyście, że to prawdziwy Iberyjczyk. Wstrzelił się idealnie w swoją postać, mówił jak Hiszpan, ruszał się jak Hiszpan. Po prostu był tym wymyślonym przez JM Olafem. I ukradł mi serce, tak samo jak ekranowej Neli.

Także tak, ja w poniedziałek byłam poniekąd w teatrze i nie mam z tego żadnych wymiernych korzyści. Moja siostra zaś była na salonach, a konkretnie na jednym Salonie Maturzysty, i opłaciło się, bo przyniosła do domu to:



Okazuje się bowiem, że KUL ogarnął się w końcu i postanowił wreszcie naprawdę być cool, zachęcając abiturientów do studiowania w swoich murach w bardziej kreatywny niż dotąd sposób i wypuszczając absolutnie zachwycającą kolekcję zakładek ze świętymi! Dodatkowo, co w przypadku mojej Alma Mater naprawdę zaskakujące, tych świętych wpisano w prosty i zajebisty design. Wspaniały krok. Gdyby nie to, że wiem, jak jest, przez same te "święte cudeńka" - szłabym!

Na szczęście są też inne miejsca, w które można pójść w tym mieście, tak jak chodzi Pan Darek z Lubelskiego flaneringu (super pomysł, czekałam na coś takiego, odkąd odkryłam flanering warszawski). Po tym, co zobaczyłam dzisiaj - co ciekawe, nie idąc, a siedząc, i to na Facebooku - wiem, że w najbliższym czasie trzeba koniecznie przejść się na Romantyczną i zobaczyć cudowne maki! A kto wie, jeśli lubelski rower miejski w końcu się u nas pojawi (stacje już są!), to może się uda nawet pojechać.

Odbywam teraz dość często podróże w czasie i możliwe, że niedługo poczuję potrzebę podzielenia się pamiątkami z tych wypraw. Może nawet tutaj. Póki co, zostawiam Was w piątkowy wieczór z ładną, melancholijną piosenką Adama "Naked" Levine'a i Gwen Stefani, który to utwór odkryłam dzięki Skubasowi, bo to dla niego ściągnęłam Spotify (pozdro, Domi!). Dozo!

1 komentarze:

  1. Ja nie mogę, ale super zakładki! <3
    Napisz recenzję, napisz. Albo o "Moim Pięknym Ogrodzie".
    Pozdro. :)

    OdpowiedzUsuń

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance