czwartek, 4 września 2014

Marian, tu jest jakby LU-ksusowo, vol. 1

| | 0 komentarze
Relacje z miastem rodzinnym bywają trudne. Najlepszą diagnozę udało mi się znaleźć - wraz z nieocenionymi towarzyszami podróży - na murze gdzieś w Chorwacji. Gdzie dokładnie - nie pamiętam, ale czy to zresztą ważne, skoro przesłanie jest tak uniwersalne?
Dodając do tego moje własne, niezbyt zrównoważone podejście do życia i warunków bytowych, otrzymujemy obraz burzliwej, pełnej namiętności relacji. Często na głos przeklinam swój los w zatłoczonej dwójce, chcę pakować walizki i czym prędzej uciekać na szeroko pojęty zachód, żeby tylko zostawić za sobą cebularzowe miasto z blaszanym kogucikiem turkoczącym na wieży. Pozłoszczę się, pogniewam, pokłócę z całą rodziną, przejrzę oferty wszystkich uczelni w tym kraju i zdążę porównać odległości w kilometrach, by wyemigrować jak najdalej... a potem wstaje nowy dzień, wciąż lekko naburmuszona wjeżdżam do mojego miasta od wschodu. Patrzę przelotem na Słomiany Rynek, którego smutną, żulerską rzeczywistość z zadziwiającym skutkiem odnawiają ostatnio artyści. Podczas, gdy mający za sobą kolejarską przeszłość emeryci energicznie pakują się do autobusu na przystanku Kalinowszczyzna, wyobrażam sobie, jak pachnie chleb z piekarni tuż obok. Jadę skąpanym w zieleni odcinkiem drogi przy dworku Wincentego Pola, który znalazł się tu trochę zbyt pochopnie i choć pewnie początkowo czuł się tu nieswojo, wrósł na dobre w okolicę. Mijam kirkut o dramatycznych doświadczeniach, niszczejący plac Singera, gdzie stał kiedyś pomnik Bieruta, o którym słyszy się tu co chwila i spekuluje o jego polikwidacyjnych losach (w Kozłówce? Zamojskie już dawno sprzedały na złom), ukwiecony skwer Tarasa Szewczenki, patrzę na Zamek. I tak się godzimy, znowu, od lat. Ja i moje miasto.

I właściwie co jakiś czas można by robić listę kilku rzeczy, które w Lublinie dają radochę i zatrzymują tu mimo wszystko. No to może by tak...

1.
Tryb shuffle na iPodzie zna się na rzeczy. Idzie jesień. Najlepszy soundtrack na jesień to Skubas - true story since 2012. Nie wszyscy wiedzą, ale Skubas jest z Lublina. Tu się wykluł, chłopina, i stąd wyfrunął na podbój świata, jak cebularze, Bajm i Perła. Nie on jeden zresztą, ale o tym później.

2. Balkon przy ul. I Armii WP 7 o godzinie 8:56. Cudeńko, tak mi smutno, cienki jak barszcz aparat w mojej Nokii nie ogarnął tematu (to ten balkon na pierwszym piętrze).
Ale tyle tam kwiatków i roślinek łapiących już jesienne odcienie i ta śnieżnobiała firanka powiewająca przez balkonowe drzwi... Serio, kto może, niech pójdzie i zobaczy na własne oczy. Nie widziałam wnętrza, ale dla samego balkoniku mogłabym tam zamieszkać.

3. Panie z owocami, kwiatami i grzybami na Hipotecznej, reprezentujące prawdziwość i proponujące prawdziwy smak. Czekam, aż pojawią się maleńkie, kwaśne winogrona jak u babci. Dzisiaj - klasycznie, jak za pierwszym razem milion lat remu, jeżyny, słodko-kwaśne, czarne jak węgielki, najlepsze na świecie.

4. Mała czarna w jak zwykle radosnej, przytulnej i przyjaznej Cafe Heca. O, zaprawdę, powiadam Wam - made my day, nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni. Florence Welch na soundtracku, uśmiech w gratisie.

5. Moja ignorancja w temacie sztuki współczesnej pozbawia mnie na co dzień niewyobrażalnych dawek piękna. Na szczęście jest Galeria na Płocie, która wskazuje słuszne drogi i prezentuje twórców, którzy zasługują na uwagę. Do końca września eksponuje ARCYDZIEŁA plakatu Rafała Olbińskiego. A wszystko to na odpicowanym jakiś czas temu ogrodzeniu Ogrodu Saskiego. Idźcie i patrzcie na to wszyscy. 

6.
 
Nie wiem, co jako pierwsze urzekło mnie w Krzysztofie Zalewskim. Czy to, że kiedy byłem mały, miałem psa, bo akurat ja też miałam i to nawet wtedy, kiedy byłam duża i chociaż go kochałem, jakoś tak się zdarzyło, że mi zszedł, tak właśnie się zdarzyło. Czy może to tempo średnie i środa co dzień. A może to wszystko razem. Jest faktem, żem urzeczona. I tu kolejny funny fact dla niekumatych - na pytanie skąd on się wziął?! odpowiada się z Idola Z LUBLINA! Krzysztofa też mi dzisiaj wybrał szczwany lis, tryb losowy. 

I pewnie dałoby się tak więcej i więcej, ale spokojnie. Na dzisiaj fajrant. Nic na siłę. Nie idźmy na ilość, idźmy na jakość. 

Idźmy oglądać mecz Polska - Wenezuela w knajpie, bo Solorz zakodował, a na meczykach.pl się tnie. Peace.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance