poniedziałek, 9 marca 2015

Impresja - (już nie) wschód słońca

| | 0 komentarze
Chmury wyglądały dziś rano, jakby niebo przed wyjściem z domu zapomniało je uprasować.
Wiem, jak banalnie, tanio i kiczowato to brzmi, ale tak właśnie było - jakby się spieszyło, bo jest poniedziałek, a jeszcze wczoraj była niedziela i spało do południa, a organizm szybko przyzwyczaja się do luksusu i odmawia posłuszeństwa na progu nowego tygodnia, i wstaje się znacznie później niż słońce. Więc spieszyło się i w biegu wyciągnęło z szafy pierwszy lepszy pognieciony sweterek, naciągając go jedną ręką, a drugą jedząc szybkie śniadanie złożone z kanapki z serkiem ziołowym albo zalanych zimnym mlekiem płatków. Potem wybiegło jak oparzone na przystanek, bo nienawidzi się spóźniać, a kolejny ewentualny autobus jest, na oko, za sto lat. (No, może i za 30 minut, ale w skali takiego poranka to cała wieczność). 


A potem poniedziałek, którego (prawie) wszyscy nienawidzą, rozwinął się tak ładnie, że sweterek okazał się niepotrzebny, więc może to i dobrze, że został przywdziany bez spiny i bez torturowania rozgrzanym żelazem. Bo nasze zaspane i trochę nieogarnięte niebo wygląda pięknie o tej porze roku, kiedy wreszcie zrzuca okrycie wierzchnie i dumnie paraduje przez dzień w błękitnej koszulce, która potem zmienia się w całą paletę pastelowego szaleństwa. Chyba, że decyduje się na szarości (których jest 256, a nie 50, jak chciałaby autorka pewnej niezwykle popularnej książki). Szarości niebom w tym sezonie stanowczo odradzamy.


(Tak dużo rzeczy, tak mało czasu. Tymczasem starość, ale w głowie jednak jakby młodość. A nowej płyty Lao Che słucha się nadspodziewanie dobrze.)

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance