niedziela, 25 stycznia 2015

Big in Japan

| | 0 komentarze
Miłość do skoków narciarskich w naszym narodzie od kilkunastu lat kwitnie, ostatnio nawet te jej kwiatostany udają się wręcz nadzwyczajnie, wybujałe za sprawą fantastycznych lotów Kamila Stocha i kosmicznych, kultowych już poniekąd wypowiedzi Piotrka Żyły (chyba już każdy słyszał, że córka zeżarła kostkę z kibla). Jednak prawdziwy egzamin dla tego uczucia nadchodzi, podobnie jak i inne miłe wydarzenia zwane u nas sesją, pod koniec stycznia, kiedy karuzela Pucharu Świata przenosi się do Japonii.

Bo obejrzeć skoki do niedzielnego kotleta na zasadzie "zawołaj mnie na Małysza" może każdy. Zwyczajowo plan niedzieli w polskim domu nie jest zbyt napięty, można więc popatrzeć na tych nieszkodliwych świrów, których rajcuje przypinanie sobie do nóg nart i udawanie drapieżnego ptactwa. Ale zawody w Sapporo to zupełnie inna bajka.



Sam fakt, że odbywają się w nocy naszego czasu, dodaje im pewnego mistycyzmu. Fan skakajców, wstając o pierwszej trzydzieści lub w ogóle się nie kładąc, na palcach poruszający się po cichym i ciemnym domu, by nie zbudzić domowników, nie odczuwa tego w kategoriach poświęcenia. Raczej jako coroczny rytuał, który kibicowskiemu życiu nadaje kolorytu i który w pewien sposób jednoczy tych prawdziwych i oddanych w swego rodzaju tajnym nocnym bractwie, spotykającym się mentalnie co roku i uczestniczącym wspólnie (choć fizycznie osobno) w pewnej tajemnicy. Ceremonia, której nie zrozumie skijumpingowy mugol. "Po co będziesz wstawać, pewnie będzie nudne. Obejrzysz sobie jutro powtórkę. A jak odwołają? Ej, przecież to takie same zawody, jak co tydzień."

Otóż bujda. Z racji samego nocnego anturażu wiele tych najważniejszych - a na pewno, co się z niemałym zdziwieniem odkrywa po latach: najwyraźniejszych - skocznych wspomnień łączy się właśnie z japońskimi zawodami. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy na Okrzei - 4 osoby, 38 m kw., pokój z siostrą - telewizor był oczywiście w tzw. dużym pokoju (w odróżnieniu od naszego małego), gdzie spali rodzice, w najmniejszym stopniu nieprzejawiający zainteresowania zerwaniem się w środku nocy, by popatrzeć na fruwanie na Hokkaido. Rytualny seans stanowił wówczas pod względem logistycznym nie lada wyzwanie - tym bardziej, że łóżko zajmowało znaczną część rodzicielskiej komnaty, po drodze napotykało się liczne inne przeszkody (stół, krzesła, psie zabawki), a zapalenie światła skutkowałoby niemiłą w skutkach wymianą zdań. Do dziś zachodzę w głowę, jak udawało się to wszystko przeprowadzić tak, by nikogo nie obudzić. Samo oglądanie oczywiście też okazywało dość specyficzne - volume: 1 (ergo 50% treści przekazywanych przez Stanisława Snopka nie docierało do spragnionych wieści z Okurayamy uszu Kasi), nieco zaspane, ale podekscytowane dziecię pod kocykiem, kończyny zdrętwiałe od napiętej, nieruchomej pozycji (gdybym się ruszyła, zaskrzypiałaby wersalka, a to niechybnie wyrwałoby ze snu kochanych staruszków). Identyczna oprawa towarzyszyła chyba najbardziej wzruszającemu momentowi w całej części życia poświęconej skokom, a mianowicie ceremonii medalowej po pierwszym konkursie w Vancouver, kiedy Adam odbierał srebrny medal. Płakałam jak bóbr i do rana nie mogłam spać z radości.



Albo inna przestrzeń, początek wieku, prawdopodobnie rok 2004. Strzelce, czyli wsi (nie)spokojna, wsi (dość) wesoła. U babci spędzało się głównie wakacje, ale w tamtym czasie sprawy toczyły się tak, że i ferie minęły na osobistym Zielonym Wzgórzu. Było okropnie zimno, całymi dniami czytałam Małgosia contra Małgosia, grałam w wojnę (makao jakoś nie było wtedy na czasie) albo układałam supertrudne puzzle 500 elementów, z których miał wyjść obrazek kudłatego psa i rudego kota. A w jedną ze styczniowych sobotnich nocy, oczywiście, trzeba było obejrzeć Puchar Świata. U babci było i łatwiej, i trudniej niż w domu. Łatwiej, bo wszystkie - mama, Gośka i ja - spałyśmy w jednym pokoju z telewizorem. Trudniej, bo od mojego łóżka do telewizora było najdalej, zapalenie lampki budziło moje kochane w sekundę, a sam telewizor, jako że był raczej starej daty, włączał się strasznie głośno. No i nie było słychać prawie nic. Ale kiedy się te trudności już pokonało, można było zatonąć w przesiąkniętym wieloletnim papierosowym dymem fotelu (to niezwykle niepoprawne i przewrotne i na pewno okaże się niedługo, że mam nieodwracalne zmiany w płucach, ale spora część mojego dzieciństwa pachnie fajkami, deal with it), wyciągnąć nogi i oprzeć je na zielonej pufie i fruwać razem z idolami. Inna sprawa, że, z tego co pamiętam (mogę się mylić, nie chce mi się tego sprawdzać, bo to nie jest najistotniejszy fakt w tej opowiastce), wielu z tych idoli, jak to się często w przypadku Sapporo zdarzało, wcale się tam nie pojawiło. No ale. Skakała wtedy jeszcze stara gwardia, o współczynniku wind/gate nikt nawet nie słyszał, a i wiatr nie odwalał takich cyrków jak dzisiaj. Mitycznie.

A dzisiaj? Dzisiaj warunki, w jakich przychodzi mi odbywać moje doroczne japońskie obrzędy, zmieniły się zupełnie. Co prawda dalej chodzę po domu na palcach, ale trasa do nadajnika jest dostatecznie dobrze oświetlona, volume 6 nie sprawia nikomu problemu, bo śpią zamknięci w swoich pokojach, nie muszę się kulić w nogach wersalki, a nawet zdarza mi się - co jest oczywiście niezdrowe i źle robi na linię (pewnie tak, jeśli się ją ma; ja nie mam, więc co mi szkodzi) - wsunąć jakąś słoną przekąskę. Mam przygotowane pikantne krakersiki z Biedry. AD 2015 ponadto nocne bractwo skoczne wychodzi poza intuicyjne odczuwanie, że jest więcej takich świrów jak ja, którzy właśnie w ciemnościach ściskają kciuki za swoich ulubieńców, z ekscytacji obgryzając paznokcie u pozostałych, nietrzymanych palców. Zakon nasz przeniósł się w dużej mierze do internetu, wiec twittujemy sobie, np. z Haną ze Słowenii, i no one doubt it - there's something special about it!

Poza tym nie kładę się spać, bo teoretycznie uczę się do egzaminów (jak możecie sami zauważyć, bardzo pilnie się uczę). Ale najważniejszy egzamin zdam. Dzisiaj o drugiej w nocy. Trzymajcie kciuki przez sen.


0 komentarze:

Prześlij komentarz

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance