niedziela, 17 maja 2015

Potrójny rittberger - tribute to PZ

| | 1 komentarze
Z zatroskaniem na pomiętej twarzy piszę licencjat, tzn. raz na parę godzin dodaję jakieś głupie zdanie, z którego nie będę potem dumna. W tle leci muzyka eklektyczna, czasem Gintrowski, czasem Chopin, a czasem jakieś straszne gówno. Wśród gówien tych także i eurowizyjne piosenki z dawnych lat (bo Eurowizja jest za tydzień, tak jak wybory, a ja, człek zaprawdę zaburzony, nie mam się czym jarać, więc obstawiam, kto wygra i jedno, i drugie), aż w końcu i to:


A jak to, to w głowie tylko jedno skojarzenie:

nie martw się tym
że jest mało wódki
możesz więcej
wiem o czym mówię
taki diabeł i anioł z Azerbejdżanu
wszystkie byłe państwa ZSRR wydały milion dolarów
żeby jeździć na łyżwach
chwilowa przerwa
potrójny rittberger
o kurwa!


A wraz z tym firlejowska wódka z mielonką, spirale na komary i - nie bójmy się tego powiedzieć - najpiękniejsze noce w życiu, noce i dnie założycielskie naszej wspaniałej formacji (ukutej niby zupełnie przypadkowo, ale przecież nie ma takich przypadków), która napisała jeszcze ot tak wiele pięknych liryków i wypiła całe oceany wódki, ale twórczo chyba wtedy, potrójnym rittbergerem, wspięła się na szczyty. Byliśmy genialni świeżym, spragnionym geniuszem, siedzieliśmy przy kamiennym stole z szachownicą przykrytą przepalonym obrusem, insekty niemiłosiernie ssały naszą krew, mieliśmy w portfelach trochę drobnych, cały nasz dobytek, beztrosko wydawany na podpałkę do grilla i zerosiódemki, z ajpoda leciały piosenki z Eurowizji albo czternaście wersji językowych Wavin' Flag, w tym wersja dla głuchoniemych, wypowiadaliśmy kwestie tak zwyczajne, a tak wiekopomne, wpisywaliśmy je uparcie, z natchnieniem iście wieszczym, do notesu D., jedliśmy risotto i pasztet belgijski i były to najlepsze potrawy na świecie, a całe nasze plany na przyszłość obejmowały poranną ożywczą kąpiel w jeziorze i jajecznicę na konserwie turystycznej. Piszę o tym, jakby zdarzyło się w odległej przeszłości - dlatego, że w takiej właśnie się zdarzyło, choć niby minęło tylko kilka lat, to jest to przeszłość z gatunku to już minęło, ten klimat, ten luz. Ci wspaniali ludzie jeszcze nie do końca minęli, ale w papierach lat przybyło i nie jestem pewna, czy naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami.  

I jak to wszystko się łączy. Bo ten głupi licencjat, akurat piszę o słownictwie specjalistycznym, że w skokach go mało, a w łyżwiarstwie dużo, i muszę podać przykład, i jaki przychodzi mi do głowy, jaki inny by mógł się znaleźć na końcu języka, jeśli nie potrójny rittberger? Potrójny rittberger będzie w mojej dyplomowej pracy. How cool is that? Podobnie zresztą Szaran, a jak Szaran, to Górecko.


I nie wiem, doprawdy, po co to wszystko piszę, może żeby nie zafiksować się całkiem na neosemantyzmach i innych śmiesznych rzeczach. A może Dima Bilan i jego gówniana piosenka są moją marcelową magdalenką. 


1 komentarze:

  1. Też piszę licencjat i też przerywam go co jakiś czas repertuarem eurowizyjnym :3
    /Calbar

    OdpowiedzUsuń

Blogger templates

Obsługiwane przez usługę Blogger.
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance